KARZĄCE RAMIĘ SPRAWIEDLIWOŚCI CZYLI
O URZĘDZIE KATA W ŚWIEBODZICACH
12.06.2009 r.
Gościem ostatniego przed wakacjami spotkania w Miejskiej
Bibliotece Publicznej był Pan Daniel Wojtucki, historyk-archiwista,
doktorant Uniwersytetu Wrocławskiego, zajmujący się zabytkami prawa
karnego na Śląsku. Jest współautorem książki Pomniki dawnego prawa
karnego na pograniczu polsko-czeskim ale nie o niej była mowa. Pan
Daniel Wojtucki na przykładzie Świebodzic omówił jeden z "zawodów",
który nieodłącznie wiązał się z prawodawstwem przez całe wieki.
Ten zawód to kat i jego właśnie działalność była przedmiotem
czerwcowego spotkania.
Świebodzice były okręgiem sądowym dla miasta i większości dóbr
książańskich. Skład sądu częściowo rekrutował się spośród
tutejszych mieszkańców i przed zajęciem Śląska przez Prusaków
liczył 10 ławników sądowych. Oprócz nich byli także zawodowi sędziowie
mianowani przez księcia (jako, że Świebodzice były prywatnym miastem
książęcym Hochbergów).
Miasto miało prawo wydawania wyroków i orzekania kary śmierci
chociaż zgodnie z ustawodawstwem z 1532 r. sprawy tzw. gardłowe
zarezerwowane były dla sądów cesarskich. Jednak z powodu małej
sprawności administracji nawet te sprawy rozstrzygały sądy niższej
instancji.
Tak więc Świebodzice miały prawo "karania na gardle'' co niosło
za sobą konieczność funkcjonowania w mieście urzędu kata. Sąd był
niewiarygodny, jeżeli mimo wydanego wyroku skazującego na karę śmierci,
nie był on wykonany. Zawód katowski uważany był za zawód nieczysty.
Oprócz wykonywania kary śmierci, kar cielesnych i hańbiących (chłosta,
wystawienie, pod pręgierzem lub w klatce błaznów), kaci zajmowali się
również uprzątaniem padłej zwierzyny, czyszczeniem więzień i kloak
czy usuwaniem zwłok podczas epidemii.
Spotkanie z Danielem Wojtuckim rozwiało zresztą kilka stereotypów
dotyczących zawodu katowskiego jak chociażby ten, że kat zasłaniał
twarz kapturem. Nie robił tego nawet podczas egzekucji a najlepszym
dowodem na to jest znakomicie zachowany i bardzo czytelny drzeworyt
z 1718 roku przedstawiający egzekucję, na którym to drzeworycie
ani jeden z trzech występujących tam katów nie nosił kaptura.
Elementami stroju, które wyróżniały kata spośród innych mieszkańców
był zazwyczaj czerwony kapelusz, czerwony surdut lub szubienica naszyta
na rękawie.
Uczestnicy spotkania mogli poznać nazwiska kilkunastu katów, którzy
wykonywali ten zawód w Świebodzicach przez prawie półtora wieku.
Pierwszy z tej listy Dawid Wachsmann, z roku 1681 i ostatni Gottfriedt
Friedrich Neumeister z roku 1816.
W archiwum zachowały się dokumenty zawarcia związków małżeńskich
przedstawicieli tego zawodu. Trzeba tu dodać, że małżeństwa
zawierane były pomiędzy członkami rodzin katowskich. Panny z
katowskich rodzin nie miały większego wyboru. Jedynymi kawalerami, którzy
dla nich liczyli się jako kandydaci do ręki byli synowie katów,
pomocnicy katowscy, dozorcy więzienni.
Zawód kata był dziedziczny. Z reguły przejmował go najstarszy syn
a jeżeli synów było kilku to byli katowskimi pachołkami, nadzorcami
więziennymi, pomocnikami przy egzekucjach tzw. "sługami miecza''.
Zawodu kata uczono się tak jak każdego rzemiosła. Uczeń, czeladnik,
mistrz. Praktyki do zawodu odbywało się na padłych zwierzętach czy główkach
kapusty. Były też podręczniki dla katów.
Pan Daniel Wojtucki opowiadał też o tym jak wyglądała katownia.
Nie było to miejsce kaźni lecz katowski dom. W Świebodzicach mieścił
się on przed Bramą Strzegomską. Oczywiście za murami miasta. Gdybyśmy
chcieli zlokalizować Bramę Strzegomską to mieściła się ona za
dzisiejszym kościołem pw. św. św. Piotra i Pawła, na skrzyżowaniu
ulic Bolesława Prusa
i Młynarskiej. Po obu stronach tej bramy biegły oczywiście mury
miejskie.
Katownia była zwykle niewielkim, parterowym domem z drewna i gliny,
znajdowały się tam izby dla ludzi i zwierząt. Obowiązkiem kata było
posiadanie konia i wozu drabiniastego no i oczywiście narzędzi związanych
z wykonywaniem zawodu: miecza, koła egzekucyjnego, łańcuchów i sznurów.
Z dostępnych Danielowi Wojtuckiemu dokumentów wynika, że w roku 1725
roku świebodzicka katownia była przedmiotem handlu i została kupiona
za 900 talarów.
Na spotkaniu była również mowa o świebodzickich miejscach straceń.
Oczywiście egzekucje były wykonywane na miejskim rynku ale było to
miejsce honorowe. Dokumenty opisują dwa miejsca w Świebodzicach gdzie
wieszano ludzi. Jedno - nawet obecnie znacznie oddalone od miasta, w
kierunku Wałbrzycha, drugie, na popularnych "górkach'' za
stadionem. Obie jednak szubienice były, w czasie, kiedy się ich używało,
doskonale widoczne z dróg prowadzących do miasta (ku przestrodze).
W roku 1688 świebodzicka szubienica była remontowana. Z remontem
szubienic wiązał się zresztą cały rytuał. Po pierwsze, żeby
wyremontować szubienicę zatrudniano wszystkich rzemieślników,
ponieważ wszelkie prace przy szubienicy uważano za hańbiące. Po
drugie remont szubienicy rozpoczynał się od długiego korowodu
muzykantów z bębnami, piszczałkami i innymi instrumentami czyniącymi
hałas. Wierzono, że to odstrasza złe duchy związane z tym miejscem.
Było to uzasadnione bo skazańców grzebano w pobliżu szubienic.
Rachunek za remont szubienicy w Dobromierzu w 1654 roku wyniósł 265
talarów.
Małgorzata Grudzińska
|